Translator w nauce języka holenderskiego, czyli tonący brzytwy NIE powinien się chwytać.
Niedawno kolega z pracy potrzebował większej ilości gotówki, poprosił więc o nadgodziny. Z uwagi na słabą znajomość języków załatwił tę sprawę mailowo, pomagając sobie (jak większość z nas) translatorami internetowymi. Tymczasem translatory pełne są pułapek językowych. Tak było też w przypadku mojego kolegi. Zamiast nadgodzin dostał trzy dni wolnego, bo translator zwrot “Potrzebuję więcej godzin” przetłumaczył jako “Ik heb meer tijd nodig”.
Innym przykładem językowych pułapek są nazwy techniczne, medyczne i inne “-czne”. Jak poprosić o opaskę uciskowa na rękę? Jak kupić płyn do chłodnicy? I co najważniejsze: jak przy tym nie wyjść na głupka? Mój sposób nie zawsze zdaje egzamin, ale w 99% sprawdza się, więc chyba warto spróbować. Sprawdź w translatorze – porównaj z nazwami używanymi w internetowych sklepach i stronach producentów – zapisz na kartce – idź i kup.
W przypadku kupowania opaski uciskowej poniosłem klęskę, ale jak wiadomo “każda klęska jest nawozem sukcesu”. Klęska była rezultatem tego, że za bardzo kombinowałem. Sprawdziłem tłumaczenie w translatorze i po skopiowaniu tłumaczenia do przeglądarki odnalazłem zdjęcie interesującego mnie produktu. Sprawdziłem jak nazwał ten produkt producent. Później skorygowałem nazwę sprawdzając pisownię na kilku innych stronach i po przepisaniu na kartkę papieru ruszyłem do apteki. Niestety – zlepiłem nazwę z dwóch lub trzech rożnych stron i coś pomieszałem. Pani magister niestrudzenie przynosiła mi coraz to bardziej wyszukane bandaże, jednak żadnej opaski. Powiedziałem, że wydrukuję zdjęcie i przyjdę raz jeszcze z taką właśnie pomocą naukową. Ruszyłem do drzwi i nagle olśnienie. Poszukiwane przeze mnie opaski stały sobie na półeczce w dziale samoobsługowym. Śmiechu przy płaceniu było sporo.
Podobnie jak z nazwami medycznymi słownictwo techniczne może sprawiać kłopot. Tu historia jest akurat bez niespodzianek językowych, choć również pojawia się w niej nutka humoru. Uzbrojony w kartkę z zapisaną po niderlandzku nazwą “płyn do chłodnicy” ruszyłem na stację benzynową. Akurat mieszkałem w rejonie, gdzie sklepów motoryzacyjnych w ogóle nie było i jedyna w okolicy stacja benzynowa stała się enklawą zmotoryzowanej braci. Pan domyślił się o co chodzi i zadał pytanie: niebieski czy czerwony? O rany! – Pomyślałem. Prawo jazdy miałem od pół roku, a samochód jeszcze krócej. Motoryzacją interesuję się mniej niż sportem, czyli wcale. Nie wiem! – Krzyczałem w duchu – Może czarny? Pan wziął papierowy ręcznik, poszedł ze mną do samochodu i zamoczył go w zbiorniku z płynem. Oczywiście ręcznik zabarwił się i tak wybrnąłem z tej niezręcznej sytuacji. Minęło 2 lata, 3 samochody i znów pojawił się problem płynu. Odkręciłem zbiornik, sprawdziłem kolor, niderlandzką nazwę spisałem z poprzedniej butelki (niestety inny kolor więc ten sam płyn nie pasował). Wracając z udanych zakupów zauważyłem, że nazwa jest inaczej zapisana. Tak czy siak. Jeśli kupujecie coś niestandardowego, warto taką nazwę sobie gdzieś zanotować. Prawdopodobnie użyjecie jej jeszcze może raz, czy dwa razy w życiu, ale bez niej będziecie tracić dużo czasu na znalezienie prawidłowego holenderskiego znaczenia.
Proponuję też pochodzić po holenderskiej stronie www.marktplaats.nl – odpowiedniku polskiego Allegro. Tam znajdziecie wszystko, a może i jeszcze więcej. Przeglądając oferty zostają w głowach nie tylko nazwy, ale i słowa z opisów przedmiotów.
Powodzenia! Obserwator